Moja Huna – wywiad
Cenię sobie chwile z Anią w jej mieszkaniu na warszawskiej Ochocie. W towarzystwie starego, ciemnego kredensu i białej, nowoczesnej kuchni pijemy wodę. – Co dzisiaj będziemy masować? – pyta Ania Zielińska. Otwarcie się na czułość, pieniądze, zaufanie. Podczas masażu MA-URI dotykam wewnętrznych blokad, źródeł stresu, wypartych wspomnień. Pojawiają się nieoczekiwane odpowiedzi. Leżę na stole, sączy się polinezyjska muzyka, pachną olejki. – Pięknie ze mną tańczyłaś – słyszę na koniec. I dalej rozmawiamy. Często o Hunie, polinezyjskiej filozofii życia.
ALEKSANDRA NOWAKOWSKA, Zwierciadło:
Jak MA-URI Cię zawołało?
ANNA ZIELIŃSKA, licencjonowany praktyk MA-URI:
W sposób zupełnie dla mnie nieakceptowalny na tamten czas. To było cztery lata temu. Zaczęłam zajmować się samorozwojem, brałam udział w przeróżnych warsztatach. Trafiłam między innymi na masaż Shiatsu, potem w googlach wyskoczyło mi MA-URI. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, co w opisie warsztatu czy osoby, która go prowadziła, spowodowało że poczułam, że naprawdę chcę to robić. Przez półtora roku próbowałam się zapisać na warsztat, który się nie odbywał ze względu na małą ilość chętnych. Nie interesowało mnie doznanie tego masażu, chciałam masować. Co mnie zawołało? Szamanizm. Nie wiem skąd się wziął. Urodziłam się pod znakiem Strzelca, może dlatego jest mi bliskie mieć szczytny cel mocno związany z drugim człowiekiem, spełniać jakąś misję.
Jak poczułaś słowo „szamanizm”?
To była tajemnica, która pociąga i trochę też nobilituje. Bo wyobraź sobie, że stajesz się szamanką…
Szamanką postanowiła zostać kobieta, która na co dzień pracuje w agencji reklamowej. Kobieta, która kocha miasto, jest córką księgowej. Zaplanowana, zorganizowana. Trochę zamknięta. Na dotyk, na ludzi. Wołało Cię coś, co było zupełnie nieodkryte.
Ale wołało.
A jak dotknęłaś tego…
Okazało się ogromnym wyzwaniem, z którego nie mogę zrezygnować. To trochę tak jak z moim chodzeniem po górach – nie jestem w stanie wycofać się, zrezygnować, żeby nie poddać się, nie mieć poczucia porażki. Jakaś konsekwencja jest we mnie zapisana. Po coś to jest. Nie łapię w życiu dużo rzeczy, nigdy nie jeździłam konno, nie skakałam ze spadochronem. Nie próbuję robić czegoś, co tylko trzeba zaliczyć. Ale jestem lojalna wobec tego, co jest dla mnie ważne.
Masaż MA-URI nie jest zwykłym, technicznym masażem.
Jest to masaż uzdrawiający. Dotyka sfer duchowych, emocjonalnych. Całokształtu osoby ludzkiej. Wywodzi się z prastarej tradycji masażu świątynnego, wykonywanego przez Kahunów, hawajskich szamanów. Masaż MA-URI polega na wywołaniu tych energii, które pozwolą masowanej osobie uwolnić się od szkodliwych napięć, blokad, przekonań, wreszcie chorób. Nie można się go wyuczyć jak zawodu i traktować jako dochodu bez uwzględnienia zmiany w sobie. To jest nierozdzielne. Trzeba zmienić sposób myślenia, traktowania życia. W pewnym momencie obrócić się o 180 stopni i tak zostać.
Odpowiedzialne.
Bardzo.
Jak wyglądała nauka MA-URI?
Odbywa się na trzech etapach. Pierwszy jest nauką masażu, po jego ukończeniu nie ma się jeszcze licencji praktyka. Podczas warsztatów oprócz tego, że pokazuje się wszystkie układy masażu, aplikuje się też zasady Huny – pięknej i uniwersalnej polinezyjskiej filozofii życia. A także uczy tańców medytacyjnych. To jest ważny aspekt MA-URI, o którym rzadko się mówi ludziom, którzy przychodzą na masaż, bo to jest prywatne, związane z osobistą ścieżką. Tańce jak wszystko w MA-URI i Hunie mają kilka poziomów – fizyczny, emocjonalny, duchowy. Fizycznie przygotowują ciało, aby było sprawne podczas masażu. Żeby nie bolał kręgosłup, biodra odpowiednio się poruszały, żeby ruch był płynny. Masaż wykonuje się na całym ciele, wewnętrzną stroną przedramion i dłońmi, przy użyciu ciepłego olejku. Podczas masażu wykorzystana jest konkretna sekwencja ruchów, układających się w taniec, wykonywany do muzyki polinezyjskiej. Pierwszy warsztat skończyłam w Polsce, ulicę ode mnie mieszkała moja trenerka. Odbywał się przez sześć weekendów i był dla mnie trudny. Nauczył mnie szacunku i uznania dla wiedzy nauczyciela. Jedną z zasad Huny jest naśladowanie, w Polinezji nie naucza się z książek. Ucząc się masażu, nie robimy notatek ani rysunków. Warsztaty te były dla mnie również zmierzeniem się z ego. Podczas pracy w grupie ktoś cię złości, irytuje, nudzi. Zgodnie z Huną to lekcja. Należy zadać sobie pytanie – co takiego jest we mnie, że denerwuje mnie ślamazarność tej osoby. Moje negatywne emocje z tym związane to tylko mój problem. Zachowanie tej osoby przestaje być ważne, zmienia się kontekst. Zdarzało się, że spóźniałam się na zajęcia, bo miałam mdłości. Musiałam pokonać opór, żeby iść dalej.
Lęk przed zmianą?
Bardziej przed obnażeniem się. Warsztaty odbywały się w domu nauczycielki, miała cudowny, wielki strych. Podczas takiego weekendu uczestniczyłyśmy w jej życiu, razem gotowałyśmy, poznałyśmy jej męża. Dzieliła się się sobą bez jakichś limitów. Zatrzęsła mną jej transparentność. Ona nie wstydziła się opowiedzieć nam o swoim życiu, procesach, które towarzyszyły jej na ścieżce MA-URI. My zazwyczaj chowamy przed innymi nasze życie. Uświadomiłam sobie, że jak zacznę być w MA-URI, ludzie będą wiedzieć kim jestem, co robię. Bo jeśli chcesz pójść na masaż czy porozmawiać z kimś o duchowości, musisz powiedzieć co się dzieje w twoim życiu, nie możesz tego ukrywać. Do tej pory byłam dyskretna, o tym co ważne dla mnie opowiadałam tylko najbliższym. Byłam osobą skrytą, miałam w sobie dużo wstydu, związanego z tym, że ludzie mnie oceniają.
Pokonałaś to?
Pokonałam. Trafiłam na mądrą nauczycielkę. Obie jesteśmy silnymi osobowościami, a poprowadziła mnie tak, że nie było żadnych zgrzytów związanych z ego. Zwykle w innych sytuacjach życiowych moja silna postawa powodowała, że ludzie bali się, że zacznę dominować. Stało się coś innego, niż zwykle do tej pory.
Skończyłaś pierwszy warsztat i co dalej.
Skończył się zaliczeniem w Danii, gdzie przez tydzień sprawdzano, które z 12 elementów Huny MA-URI stosujemy podczas masażu. Mamy coś w rodzaju kodeksu doskonałego masażu. Jednocześnie są to też zasady, które warto stosować w życiu, by być w zgodzie z Huną i ze sobą.
Zaczęłaś je stosować?
Tak, staram się. Jeśli chodzi o masaż wiem, które umiejętności mam wrodzone, a nad którymi muszę pracować. Od początku czułam, że mam dobry dotyk i dostawałam tego potwierdzenie. Zawsze mnie to cieszyło. Nie mam też problemu z uważnością, nic mi się nie wylewa, nie wysypuje. To ważne, żeby podczas masażu nie spadł ręcznik czy butelka z olejkiem. Trudniejsze jest dla mnie zachowanie rytmu, pomaga mi w tym codzienne ćwiczenie tańca. Pilnuję też, by być z osobą masowaną – tu i teraz. To ważna zasada Huny.
A bycie tu i teraz w życiu? Na czym polega?
Przestałam żyć wspomnieniami, marzeniami, nie projektuję sobie co będzie za tydzień, czy dwa. Tutaj jest najważniejsze, bo jest. To dla mnie trudne. Czasem brakuje mi tej bajki, tego „dreamingowania”.
Zatracając się w myślach o przeszłości albo przyszłości, okradamy się z mocy. A moment mocy jest teraz.
Dla mnie zasady Huny płynnie się przenikają, tworzą jedność. Z byciem tu i teraz wiąże się uważność. I kolejna zasada Huny, że energia podąża za uwagą. Istotne są nasze myśli, to na czym się koncentrujemy. Urzekł mnie przekaz, że świat jest taki, jaki myślimy, że jest. Jeśli myślisz, że jest zły, taki jest. Jeśli uważasz, że życie jest piękne, nikt ci nie powie, że takie nie jest. Siła kreowania świata jest siłą umysłu i serca. Do tego dochodzi jeszcze nauka, że energia podąża za uwagą. Oznacza, że czemukolwiek poświęcasz uwagę, manifestuje się mocniej. Jeśli koncentruję się na pracy w agencji, nie dzwonią do mnie ludzie na masaż. Gdy pracuję nad stroną internetową o MA-URI, masuję codziennie. To sprawa naszej uwagi, nie czynników zewnętrznych. Zauważam, że przestajemy być uważni na drugiego człowieka, nie mamy na to czasu. Ludzi przekładamy jak kartki w notatniku. Na święta wysyłamy sms-y.
Raniąca obojętność, powierzchowność?
Tak. Nie ma w nas też grzeczności. Przychodzisz do pracy i powitanie z ludźmi zajmuje ci całe trzy sekundy. Siadasz przed komputerem i ludzie ci przestają istnieć. Nie chcę, żeby kawa wypita z kolegą z pracy polegała na tym, że on coś do mnie mówi, a mnie z nim nie ma.
Kiedy dostaje się licencję praktyka MA-URI, czyli można już masować za pieniądze?
Taką licencję dostaje się po drugim poziomie – jest to miesiąc warsztatów w Nowej Zelandii. MA-URI nie jest masażem, którego nauczysz się w weekend w każdym mieście w Polsce. Licencję odnawia się co dwa lata. Warsztaty prowadzone są przez Maorysa Hemiego Foxa, guru MA-URI. Z Nowej Zelandii przywiozłam głębokie przekonanie, że ludzie których tam poznałam, propagując wiedzę o MA-URI, czynią to nie z powodu chęci zysku, tylko chęci czynienia dobra.
Jak było w Nowej Zelandii?
Byłam tam dwukrotnie, by przejść poziom drugi i trzeci. Podczas drugiego uczymy się pracy z emocjami klienta, który przychodzi na masaż. Po takim warsztacie jesteśmy w stanie przepracować ból, sprawy związane z przodkami, problemy w związkach, relacjach, kłopoty z pieniędzmi, pracą. Trzeci poziom dotyczy duchowości. Warsztaty odbywają się w Nowej Zelandii z uwagi na wartość energii tej ziemi. Uczestnicy (około 20 osób, towarzystwo międzynarodowe) mieszkają w maoryskiej wiosce, w świętym domu spotkań, zaraz obok jest cmentarz. To miejsce ma błogosławieństwo, jest uświęcone. Warsztat polega na tym, że masujemy się nawzajem, bierzemy udział w wykładach i różnych zajęciach z naturą w tle, często w ciszy. Sami gotujemy, sprzątamy. Sięgam do notatek z tego warsztatu: „MA-URI Huna nauka o tym, jak sprawić żeby każdy moment się liczył”. „Taką samą ilość energii kosztuje cię bycie szczęśliwym, jak i bycie nieszczęśliwym. To jest naprawdę twój wybór”.
Maorysi czczą przodków.
Przodkowie są obecni w ich codziennym życiu. Te zdjęcia dziadków i babć wiszą po coś. Oni są tacy obecni, żywi we wspomnieniach, anegdotach. W każdym rytuale maoryskim modlisz się do przodków – przyjdźcie, bądźcie, pomagajcie. Po tym warsztacie zaczęłam zauważać, że miałam babcie, dziadków. Zaczęli oni istnieć w moim życiu, choć już nie żyją. Są bardziej obecni niż kiedykolwiek. I pomagają. Przede wszystkim w uświadomieniu wzorców rodzinnych, które powtarzam lub z którymi mam konflikt.
Jak Ci się wracało do naszego życia po przyjeździe z Nowej Zelandii?
Najtrudniejsze jest zaaplikowanie koncepcji świętości w życiu, w którym nie miejsca na rytuały. Nie modlimy się, nie błogosławimy posiłków. Mówię to w oderwaniu od jakiejkolwiek religii, chodzi mi o intencję, uważność właśnie. Jemy przy laptopie, w biegu. Duchowość w naszym życiu nie istnieje. A to ona, także poprzez rytuały, podnosi nas wyżej.
Warto pielęgnować rytuały?
Tak, dawać dla nich przestrzeń. To nie musi być wcale modlenie się przed jedzeniem. To może być medytacja. Coś, co sprowadza do momentu świętości.
Świętość jest ważna podczas masażu MA-URI?
Tak, masaż MA-URI jest uświęcony, nierozerwalnie wiąże się z duchowością. To nie jest masaż, podczas którego poklepujemy sobie ciało. W MA-URI nie zostają osoby, które nie są w stanie zrozumieć, że to ciało jest święte. A stół jest ołtarzem, na którym dokonuje się przemiana. My po prostu pomagamy w tych procesach. Ja o nich nie wiem, ja po prostu je czuję. Nie jestem w stanie nimi kierować. Kiedy masuję, jestem w dotyku, nie myślę o swoich sprawach. Jakbym odtwarzała mantrę. Staram się duchowo zestrajać z osobą masowaną.
Podczas ostatniego masażu zobaczyłam siebie jak małą glinianą miseczką kopię w ziemi. Taki obraz do mnie „przyszedł”. Potem powiedziałaś mi, żebym siły swojej kobiecości szukała w archetypie ziemi.
To było właśnie moje połączenie z Tobą.
Skąd wiesz, że boli mnie kark?
Połączenie. Do tego dochodzi się pracą, głównie medytacją.
Jaki jest cel masażu?
Koncepcja Huny mówi o tym, że przychodząc na świat, tracimy pamięć innych rzeczywistości. Nie mamy już kompletności wiedzy, jaką mieliśmy po tamtej stronie. Ona się rozprasza, urywa, strzępi. Masaż ma nam pomóc w sięgnięciu do głębi tej pamięci w sobie. Zebraniu tych wszystkich cząstek, posklejaniu ich na nowo. Wierzymy, że w ciele psychofizycznym i duchowym ta wiedza jest. Na tym polega samouzdrawianie, szukanie wiedzy w głębi każdego z nas.
To są te myśli, odczucia, emocje, które przychodzą podczas masażu?
Tak. One idą z wewnątrz. W Polinezji duchowość to kolor czarny. Nie jasność, oświecenie, ale sięganie w głąb. Do tego czegoś, co jest w środku. Najpiękniejsze są takie sesje, kiedy ludzie przychodzą zupełnie nieświadomi, co to jest MA-URI, a jak schodzą ze stołu, mówią: „Wiesz co, podczas masażu przyszło mi coś takiego do głowy”. To coś – każdą myśl, emocję – należy potraktować z szacunkiem, z wdzięcznością, trzeba się jej przysłuchać, przyjrzeć. Odkryć co za nią stoi.
Huna zakłada, że nie istnieją żadne granice. Ograniczenia stwarzamy sobie sami.
Jeśli zaaplikujesz wszystkie zasady Huny, nie znajdziesz się w sytuacji życiowej, z którą byś sobie nie poradziła i nie przekłuła ją na wzrost. Nawet w bólu czy złości można szukać lekcji. Przepuść przez siebie trudne uczucia i szukaj w nich czegoś pozytywnego, czegoś, co cię uczy, rozwija. Taka postawa prowadzi nas do kompletności. Tej, z którą się rodzimy, tej której szukamy.
Huna uczy, żeby nastawiać się, że spotka cię coś dobrego. Oczekuj cudu, a on się wydarzy.
Jeśli poświęcisz należytą uwagę chwili obecnej, nie jesteś w stanie czuć się nieszczęśliwa. Tu i teraz nie ma lęków, które cię unieszczęśliwiają. Jest tylko wdech i wydech. Byłam niedawno w Nowym Jorku. Przed wyjazdem doświadczyłam stresu w pracy, widmo kryzysu groziło, że ją stracę. W Ameryce kryzys jest przerysowany, widać go niemal na każdym billboardzie. Ujrzałam go jak na filmie, stał się nierzeczywisty, przestałam się bać. Lęk przestał mną rządzić. Po powrocie awansowałam, pojawił się nowy, ważny klient.
Bo moc jest w Tobie – kolejna mądrość Huny.
Tak, ta moc jest Twoim wyborem. To jest ogromna siła sprawcza, która tkwi w uważności. Jeśli skupisz się na czymś, czego chcesz – przychodzi jak samospełniająca się przepowiednia, jak dar od Boga. O tym mówi Huna – że jest to generowane przez Twój fokus. Tylko i wyłącznie Twój.
Trudność polega na wzięciu odpowiedzialności za siebie.
Tak. Chodzi o to, żeby nie obwiniać pana, który zrobił ci dziurę w pończosze, tylko poszukać w tym zdarzeniu informacji na swój temat.
Odkąd masujesz, żyjesz inaczej? Nadal pracujesz w tej samej agencji reklamowej. Co się zmieniło?
Czuję się spełniona. Razem z pierwszym warsztatem MA-URI w moim życiu pojawił się mój partner. Nadal jesteśmy razem, to związek na głębokim poziomie. I rozwija się. Żebym mogła tego doświadczyć, musiałam zmienić mój stosunek do ciała, otworzyć się na dotyk. Wiem, że ścieżka MA-URI jest wciąż wymagającą. Nie skończyłam jej, chociaż byłam na wszystkich tych warsztatach. Jest jeszcze tajemnicą. Zmiana w moim życiu polega głównie na tym, że przestałam szukać nie wiadomo gdzie i nie wiadomo czego. Przestałam mieć ssanie, że czegoś nie robię w życiu. Wiem, że chcę chodzić po górach i masować. To są obszary, które mnie absorbują. Na ten moment moje koło pasji jest wypełnione.
W 100 procentach?
W 99. Jeden procent na obrzeżu koła pozostawiam na zmianę.
Rozmawiała Aleksandra Nowakowska